No właśnie tak sobie powiedziałem niedawno, gdy już opadł kurz po Tour De Tatry i nogi same rwały się w drogę. Przejechałem 400 km w górach, to tym razem pojadę po bardziej płaskim terenie i zrobię 100 km więcej - tak pomyślałem i 2 czerwca o równej północy wybrałem się na moją najdłuższą i najcięższą wycieczkę rowerową.
![]() |
© Mirek W. / Wyprawka na drogę :) Jeszcze do tego woda w bidonie, narzędzia, oświetlenie. |
Chyba moim największym wrogiem na takiej długiej trasie jest niedobór snu, a potrzebuję go dosyć sporo i lubię się wyspać, jednak w tym przypadku nie było to możliwe, bo wyjeżdżałem o północy i próba zdrzemnięcia się wcześniej spaliła na panewce. Zapowiadał się ciężki dzień i taki też się okazał. Był to mój pierwszy raz na jednej wycieczce rowerowej, która trwała całą dobę, a dokładniej 25 godzin i 36 minut z czego oczywiście samej jazdy wyszło mi kilka godzin mniej. Na szczęście nie co dzień jeżdżę całą dobę, a swego czasu pracowałem na nocne zmiany i nie było to nic przyjemnego. Obecnie bym się nie zdecydował już na taką pracę.
![]() |
© Mirek W. |
Zabrałem na drogę niemal dokładnie to samo, co tydzień wcześniej dookoła Tatr, z tym że nieco mniej wody i owoców, dwie bułki więcej, ale nie miałem bagietki czosnkowej i Mentosy w zwykłej czekoladzie, a nie białej jak wtedy.
Początkowo jechało się całkiem dobrze. Wiatr wiał mi w plecy i trasa była dosyć płaska, a do tego niemal puste drogi, bo o tej porze ruch był znikomy. Gdy wyjeżdżałem z domu było też w miarę ciepło bo ponad 10 °C, chociaż później temperatura spadła do 6,5 °C, ale nie było tragedii. Przejeżdżając przez Kraków dało się odczuć lekki powiew ciepła od ulic i budynków, które w dzień zostały nagrzane przez słońce. Jadąc Bulwarami Wiślanymi co jakiś czas napotykałem siedzących na ławeczkach lub spacerujących ludzi i słyszałem odgłosy rozmów i śmiechów. Oświetlony Kraków wieczorową porą wygląda malowniczo i aż miałem ochotę zostać tam na dłużej. Może kiedyś, jak będzie więcej czasu i osoba chętna do towarzystwa :D
![]() |
© Mirek W. / Najdłuższy w Polsce billboard na budynku dawnego hotelu Forum |
Gdzieś niedaleko za Krakowem zaczęły się odcinki dróg pozbawione oświetlenia, a za tym nie przepadam. Jeszcze do wschodu słońca pozostało sporo czasu i będę musiał jechać w panujących wokoło ciemnościach rozświetlonych jedynie strumieniem światła z lampki rowerowej. Na szczęście były to płaskie odcinki i jechałem bez problemu w okolicach 30 km/h. Za Niepołomicami przejeżdżając przez jakąś wioskę dostałem turbo przyspieszenia, gdy nagle usłyszałem obok mnie odgłos psa, który zerwał się do pościgu za mną, ujadając przy tym niemiłosiernie. To był niezaplanowany sprint, mimo że do końca etapu jeszcze ze 400 km :)
![]() |
© Mirek W. / Jechać, ciągle jechać w stronę słońca. |
Przez pierwsze 200 km jechałem prawie prosto na wschód z wiatrem w plecy dlatego średnią utrzymywałem na poziomie 27 km/h i tym tempem dojechałem do Leżajska, gdzie odbiłem na Sandomierz i już nie było tak lekko, bo od tej pory miałem pod wiatr. Walka z nim trwała przez kolejne 200 km, a później nieco osłabł, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, ale wcale nie było lżej, bo odczuwałem już coraz większe zmęczenie z pokonanego dystansu i z każdym kilometrem nasilało się tylko.
Dodatkowym elementem utrudniającym pedałowanie były podjazdy, których nie brakowało na drodze krajowej 79 w kierunku Krakowa. Czas mnie naglił, dlatego nawet nie chciałem się zatrzymywać, by robić po drodze więcej zdjęć, a jedynie wtedy, gdy musiałem chwilę odpocząć na jakimś przystanku, które mijałem. Zrobiłem sobie też dwa nieco dłuższe postoje na ciepłe posiłki, które zjadłem w Zajeździe Pod Dębami w Zawidzy i w Karczmie W Starym Młynie w Opatowcu. Ziemniaki ze schabowym i ziemniaki z filetem z kurczaka smakowały wyśmienicie, chociaż zajadając się kurczakiem czułem jak komary zajadają mnie, ale chociaż raz miałem wrażenie, że ktoś mnie lubi :D Tak się złożyło zupełnie przypadkiem, że miałem okazję być już w obydwóch lokalach podczas trasy z Krakowa do Giżycka w 2015 roku.
W Krakowie byłem koło północy i akurat skończył się niedawno koncert zespołu Aerosmith w Tauron Arena i natknąłem się na wielkie tłumy ludzi w tamtym rejonie. Udało się jakoś przejechać w miarę sprawnie w kierunku Wawelu, gdzie jeszcze odbiłem na pętlę wokół rynku i później już po opustoszałych drogach pojechałem w stronę Tyńca i Skawiny, a do domu dotarłem po 1 rano.
Ostatnią setkę przejechałem robiąc postoje co kilkanaście kilometrów i powtarzając sobie, że to był pierwszy i ostatni raz. Nigdy więcej programu 500 plus 😁 Tak sobie wtedy mówiłem, ale pisząc te słowa tydzień później, już nie wydaje mi się to takie straszne i może kiedyś się jeszcze zdecyduję. Na drugi dzień byłem w stanie usiąść na siodełku i przejechać 70 km, czyli nie było tak źle, ale generalnie nie róbcie tego w domu (albo raczej poza domem), jeśli wam życie miłe 😉
Statystyki:
- przejechany dystans: 501,1 km
- czas jazdy bez postojów: 20 godzin 57 minut 1 sekunda
- średnia prędkość: 23,9 km/h
- maksymalna prędkość: 57,6 km/h
- wysokość początkowa: 260 m n.p.m.
- maksymalna wysokość: 260 m n.p.m.
- pokonane podjazdy: 2421 metrów
- temperatura: od ~ 6,5 °C do ~ 31 °C
Przebieg trasy zarejestrowany za pomocą aplikacji Strava:

Podziwiam podziwiam mocno. Taka wyprawa musi być satysfakcjonująca.
OdpowiedzUsuńtutajjestem-lekkomyslny.blogspot.com
Jak już w całości dojechałem do domu, to satysfakcja była gwarantowana :)
UsuńALe fajna jazda. Teraz musisz to powtóryć pomału i pozwiedzać nieco :)
OdpowiedzUsuńDo niektórych miejsc z tej wycieczki na pewno jeszcze nie raz pojadę, by móc więcej zobaczyć i uwiecznić na zdjęciach :)
UsuńWow! Szacunek! To jest naprawdę ogromy wyczyn:) Gratuluję i podziwiam za wytrwałość :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Oj tak było ciężko, ale co się nie robi dla pasji :)
UsuńU nas w szybownictwie dostałbyś...diameent do odznaki za 500-tkę! :) Jesteś gość!
OdpowiedzUsuńHmm, muszę pomyśleć, czy nie zmienić pasji, bo jedyne co dostałem, to bóle nie powiem czego :D
UsuńMirku, Ty to wielki jesteś. Taką trasę pokonać to nie lada co. Nie każdy by się na to odważył. Ja pewnie nie :-) Mi by tyłek spuchł i tyle :-) Podziwiam Cię i trzymam kciuki za kolejne wyprawy bo wiem, że na tym nie koniec.To też w jakimś stopniu fajne uzależnienie. :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Oj, nie przesadzałbym z tą wielkością, raczej zwykły mały człowiek z pasją :D Też nie od razu się odważyłem na taki dystans, bo jeżdżę już od lat i powoli dokładam kilometrów do kolejnych rekordów :) Ciężko było, ale to jednak wciąga i chce się pokonywać swoje granice i próbować coraz więcej i dalej jeździć.
Usuń