22 stycznia 2015

Zakopane - magiczne miejsce, do którego wracam, gdy tylko mam możliwość

Zakopane to miasto, które było celem mojej całodniowej wycieczki rowerowej, pierwszej w życiu o długości ponad 200 km. Pamiętam że od dziecka marzyło mi się pojechać tam na rowerze i wrócić tego samego dnia, ale dosyć długo musiałem czekać, aż udało mi się to osiągnąć. Sporo czasu jeździłem w zwykłych ubraniach, w spodenkach bez wkładki i butach sportowych bez SPD, a taki strój nie pomaga na długich dystansach.

Pierwsza próba dotarcia do Zakopanego zakończyła się niepowodzeniem, bo jechałem właśnie w cywilnych ciuchach i nie miałem też jeszcze takiej dobrej kondycji jaką później wyrobiłem. Udało mi się dojechać do Rabki i poczułem, że siły mnie opuszczają i stwierdziłem, że pora wracać, bo inaczej będę musiał nocować gdzieś na przystanku, a tego bym nie chciał.


Zakopane - magiczne miejsce, do którego wracam, gdy tylko mam możliwość - lato 2004, rękawiczki już mam :)
© Mirek W. / Lato 2004, rękawiczki rowerowe już mam :)


Od tamtej próby minął może rok, albo dwa i w końcu zakupiłem profesjonalne rowerowe spodenki z wkładką, koszulki i letnie buty SPD firmy Lake, które swoją drogą mam do dzisiaj i w nich jeździłem w 2014 roku. Było to jakieś 11 - 12 lat temu, a zapłaciłem za nie około 350 zł i jak widać opłaciło się, bo przetrwały dłużej od butów Shimano, które kupiłem kilka lat później, a które już nie nadają się do użytku. Były co prawda tańsze o jakieś 100 zł i może dlatego szybciej się zużyły.

Ubrany już jak zawodowy kolarz, ale bez kasku, bo letnią porą zawsze jeździłem w czapeczce z daszkiem, zdecydowałem się stawić czoła wyzwaniu i wybrać się w trasę moich marzeń. Chciałem sprawdzić swoje możliwości, przeżyć coś nowego i zmierzyć się z wieloma podjazdami, które znajdują się na trasie z Krakowa do Zakopanego, bo góry zawsze mnie pociągały. Jazda na rowerze pod górkę, to jest to co kocham najbardziej. Pisząc to jestem tak na prawdę myślami za jakieś pół roku w lecie i widzę siebie pokonującego podjazdy w Tatrach, bo na pewno będę chciał się tam udać, albo może nawet gdzieś w Alpach, bo to jest teraz moim marzeniem :)
Zakopane - magiczne miejsce, do którego wracam, gdy tylko mam możliwość - Jesień 2006, Kraków
© Mirek W. / Kraków, Jesień 2006, prawie jak zawodowy kolarz :)


Byłem podekscytowany i cieszyłem się jak dziecko, gdy wreszcie zmierzałem na rowerze do celu niedostępnego wcześniej dla mnie. Jechałem napędzany endorfinami, które powodowały, że tym razem nic mnie nie było w stanie zatrzymać na drodze do spełnienia marzenia. W końcu to zrobiłem! Dotarłem do Zakopanego, z bananem na buzi, a dodatkowo piękna pogoda pozwoliła mi w pełni cieszyć się wspaniałymi widokami jakie w okolicy można zobaczyć. Wjechałem wysoko gdzieś na polanę, na której wyłożyłem się na trawce i podziwiałem panoramę Tatr i zabudowania w dolinie. Było bosko! Kocham to uczucie, kiedy promienie słońca padają na moje ciało, a mi ciągle mało :) Chłonę je każdym milimetrem mojego ciała, a powietrze górskie dostające się do moich płuc z każdym oddechem, powoduje, że chcę go wciągnąć jak najwięcej i zabrać ze sobą, bo kiedyś będzie trzeba wrócić.

Wróciłem do domu z planem powrotu tam, kiedy tylko będę mógł, bo krajobraz i klimat jaki tam panuje, wryły mi się głęboko w pamięć i stały się niemal częścią mnie. Chcę żyć dla takich widoków i mieć je zawsze w głowie. Przez następne lata jeździłem tam co roku i za każdym razem z taką samą ekscytacją. Później nastąpiła niestety przerwa trwająca jakoś ponad 5 lat i w tamtym roku postanowiłem odświeżyć te obrazy Podhala, które siedzą mi w głowie.

W ogóle rok 2014 był dla mnie mega udany jeśli chodzi o pedałowanie :) Zrobiłem 13472 km i pobiłem mój rekord życiowy aż o około 4000 km. Nie są to na pewno wyniki oszałamiające, bo jest wielu rowerzystów, którzy mają większe osiągnięcia, ale najważniejsze że jazda na rowerze daje mi niesamowitą frajdę. Nie jeżdżę na siłę, bo nie startuję w żadnych zawodach. Nie chce mi się, zarobiony jestem, mam zły biomet, albo pogoda zła, to po prostu nie jadę nigdzie :) No chyba że muszę na zakupy, czy załatwić jakąś sprawę, to wtedy tak. Jeździłem w bardzo kiepskich warunkach czasem, ale to z konieczności. Wiatr urywający głowę przy samych czterech literach, a ja pod wiatr z zakupami w plecaku i na kierownicy :D


© Mirek W. / Rok 2014, przejechany dystans 13472 km.


Jak już wspomniałem, w tamtym roku wybrałem się zobaczyć moje ukochane Tatry, po kilkuletniej rozłące. Było to 2 sierpnia więc byłem już świetnie przygotowany kondycyjnie, bo miałem za sobą wiele długich wycieczek w tym na Słowację i do Częstochowy. Zacząłem też jeździć bez plecaka, który na takim długim dystansie jednak daje o sobie znać, nawet gdy waży niewiele. Po wcześniejszych wyprawach liczących ponad 300 km, trasa do Zakopanego i z powrotem, to była bułka z masłem :) Miałem do przejechania skromne 252 km, ale wyjechałem przed wschodem słońca, by jak najdłużej móc cieszyć się dniem, który zapowiadał się ciepły i słoneczny. Początkowo przez kilka godzin jechałem w dosyć gęstej mgle, która tylko miejscami znikała całkiem, by za chwilę znowu otulić mnie ze wszystkich stron, jakby chciała ukołysać mnie do snu, a ja przecież dopiero co wstałem. W Chabówce przywitał mnie Fred Flintston, stojący przy drodze i wypatrujący klientów na kamienie, którymi handluje. Nie kupiłem od niego żadnego, bo wystarczą mi te, które znajduję podczas moich wycieczek :)


Zakopane - magiczne miejsce, do którego wracam, gdy tylko mam możliwość - Chabówka, Fred Flintston
© Mirek W. / Fred Flintston w Chabówce


Mgła zniknęła tam jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, by kawałek dalej pojawić się ponownie, ale na szczęście nie na długo. Pierwszy raz jechałem do Zakopanego w takiej mgle, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz :) Teren z każdym pokonanym kilometrem wznosił się co raz wyżej i była już 7:30, dlatego może to spowodowało, że w końcu zostawiłem mgłę za sobą i zacząłem wypatrywać gór na horyzoncie.


Zakopane - magiczne miejsce, do którego wracam, gdy tylko mam możliwość - ściana mgły została w końcu za mną
© Mirek W. / Ściana mgły została za mną. Ja jadę dalej w prawo.


Gdy je zobaczyłem moje serce zaczęło szybciej bić, jakby chciało wyrwać mi się z piersi i pobiec w ich kierunku, zostawiając mnie na ruchliwej drodze samego. Mogłem chociaż wziąć od Freda kamień i wyrzeźbić sobie drugie serce z kamienia, przydałoby się na takie chwile :) Na szczęście dotarłem do Zakopanego razem z szarżującym sercem, które udało mi się jakoś uspokoić i mogłem rozkoszować się widokiem szczytów górskich wznoszących się majestatycznie ku niebu, wśród których był Giewont.


Zakopane - magiczne miejsce, do którego wracam, gdy tylko mam możliwość - Giewont
© Mirek W. / Giewont zażywający kąpieli słonecznej, widziany z Zakopanego


Stałem tam wpatrując się w szczyty górskie w oddali i nie mogłem się nadziwić jaka nasza planeta jest piękna. Niby to tylko zwykłe skały i ziemia, a jednak coś sprawia, że chce się na nie patrzeć bez końca. Może to dlatego, że są takie duże i mają taką formę. Na co dzień nie mam też takich widoków z okna :) Pierwszy raz byłem tam o tak wczesnej porze. Była dopiero 9:30 rano, dlatego miałem zamiar udać się do granicy ze Słowacją i spróbować dojechać do Morskiego Oka.

Pokonując podjazd w kierunku Willi Krzysztoforów, zorientowałem się, że trwa tutaj prawdopodobnie jakiś trening kobiet na rowerach szosowych, które też jechały na sam szczyt i tam zawracały. Oczywiście musiałem się pościgać z jedną, a właściwie to jechała średnim tempem, więc ją wyprzedziłem bez problemu i zatrzymałem się na szczycie obok wspomnianej wcześniej willi, skąd roztacza się piękny widok.


Zakopane - magiczne miejsce, do którego wracam, gdy tylko mam możliwość - willa Krzysztoforów
© Mirek W. / Willa Krzysztoforów w Zakopanem


Stamtąd do granicy było jeszcze jakieś 15 km, które pokonałem spokojnym tempem, jadąc drogą otoczoną lasami. Na jakimś podjeździe dojechał do mnie rowerzysta na szosówce, ale nie ścigałem się z nim, bo na moim rowerze MTB nie miałbym szansy, a poza tym zaczęło brakować mi paliwa :) Zostałem z tyłu i powoli dotarłem do miejsca, gdzie dalej nie można było jechać na rowerze. Co prawda stojak na rowery był i można było sobie zostawić rower i dalej iść pieszo, ale nie skorzystałem, bo byłem już trochę zmęczony i głodny, dlatego musiałem się udać w poszukiwaniu lokalu, gdzie mógłbym napełnić mój brzuszek, bym nie padł z wyczerpania.


Zakopane - magiczne miejsce, do którego wracam, gdy tylko mam możliwość - gdzieś w Tatrach
© Mirek W. / Gdzieś w drodze do Morskiego Oka


W gruncie rzeczy, to nie musiałem szukać, bo byłem już tam wiele razy i zazwyczaj jadałem w jednym miejscu, które sobie upatrzyłem podczas mojej pierwszej wycieczki. Skierowałem swoje opony w kierunku wsi Małe Ciche, która jest, jak sama nazwa wskazuje, mała i cicha i leży w pobliżu Zakopanego, gdzie znajduje się Gospoda u Olejorzy, a obok stacja narciarska Małe Ciche na wysokości 1094 m n.p.m. Rozpościera się stamtąd wspaniały widok na panoramę Tatr, dlatego lubię tam przyjeżdżać, by odpocząć chwilę i posilić się przed długą drogą powrotną. Zjadłem ciepły bigos z chlebem, zrobiłem kilka zdjęć, rzuciłem ostatnie spojrzenia na pasmo górskie na horyzoncie i z bólem serca odwróciłem się, kierując się na północ. Zostawiłem tam kawałek mojej duszy, która już na zawsze będzie przywiązana do tamtego miejsca, do tych gór wysokich i dolin głębokich, do tych zakątków cichych i podjazdów stromych.


Zakopane - magiczne miejsce, do którego wracam, gdy tylko mam możliwość - Stacja narciarska Małe Ciche
© Mirek W. / Stacja narciarska Małe Ciche


Nie mam zamiaru zostawiać tam mojej duszy długo samej, bo w tym roku też się tam wybieram, a w planach mam objazd Tatr dookoła. Będzie się działo :D


Zakopane - magiczne miejsce, do którego wracam, gdy tylko mam możliwość - Widok na Tatry ze stacji narciarskiej Małe Ciche
© Mirek W. / Widok na Tatry ze stacji narciarskiej Małe Ciche


Oto kilka danych z wycieczki:
  • przejechany dystans: 252,39 km
  • czas jazdy bez postojów: 11 godzin 43 minuty
  • średnia prędkość: 21,52 km/h
  • maksymalna prędkość: 67,75 km/h
  • wysokość początkowa: 260 m n.p.m.
  • maksymalna wysokość: 1110 m n.p.m.
  • pokonane podjazdy: 3193 metry
  • temperatura w cieniu w czasie jazdy: od ~15 °C do ~30 °C

2 komentarze:

  1. Świetny opis, jak zwykle. Połknąłem go Mirku, jak Ty połykasz kilometry. A na koniec oczywiście zzieleniałem z zazdrości. To może dookoła Tatr razem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa od kogoś takiego jak Ty Przemku. Jeśli tylko nic nie stanie na przeszkodzie, to bardzo chętnie się wybiorę razem z Tobą.

      Usuń

Proszę nie reklamować stron w komentarzu.