13 października 2016

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń

Rzadko coś tutaj piszę, ale to nie znaczy bynajmniej, że zapadłem w letarg, tudzież jakiś wampir energetyczny wyssał ze mnie całą energię. Nie, nic z tych rzeczy. Moja dusza potrzebuje ekspresji dlatego wyrażam moje emocje za pomocą wierszy, które od czasu do czasu "tworzę" i zdjęć które robię. Wiele się dzieje w moim życiu. Nowe osiągnięcia, nowe znajomości, nowe miejsca odwiedzone.

Zima, to okres kiedy mój rower zaczyna nie nadawać się do dłuższej jazdy, bo układ napędowy dostaje solidny wycisk przez cały rok i jego elementy wymagają wymiany. Ograniczam wtedy do minimum jazdę, dopóki nie kupię i zamontuję nowych podzespołów, których szukam zazwyczaj na aukcjach Allegro lub w sklepach internetowych. Taka wstrzemięźliwość rowerowa zwiększa tylko apetyt na doznania jakich miałbym doświadczyć w najbliższej przyszłości, wywołując lawinę myśli krążących wokół dwóch kółek i zakątków do których mógłbym się wybrać razem z nimi.

Tak było w zimie 2014/2015, kiedy to moją głowę zaczęły wypełniać przeróżne marzenia i plany rowerowe, które snułem przed nadchodzącym sezonem wiosenno letnim. Na rowerze jeżdżę od najmłodszych lat i o dziwo nigdy nie wybrałem się na nim na wycieczkę, która trwałaby więcej niż jeden dzień. Często pojawiała się w moich rozmyślaniach taka koncepcja, jednak w starciu z wytaczaną przeze mnie artylerią wszystkich przeciwności, ograniczeń i problemów jakie miałbym do pokonania, gasła momentalnie jak zdmuchnięta świeczka.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń
© Mirek W. / Wieczny marzyciel, od niedawna niepoprawny optymista z głową w chmurach i z muzyką w uszach. To cały ja. Już wiem, że warto marzyć, warto śnić, warto kochać, warto żyć.


W końcu nadeszła wiosna. Ja popylałem na wyremontowanym rowerku, ciesząc się jak dziecko z każdej chwili, którą mogłem wykorzystać do przebywania z nim sam na sam. Tak cholernie to kochałem, że wielokrotnie robiłem sobie całodniowe wycieczki, w tym najdłuższe po 366 km i 416 km. Jako doskonały przykład introwertyka, większość czasu sam przemierzałem tysiące kilometrów dróg i bezdroży, doceniając panujący wokół mnie spokój i niczym nie skrępowaną wolność, którą daje rower.

Przełom nastąpił w 2014 roku, kiedy to zacząłem częściej udzielać się na facebooku. Dołączyłem do grupy Krakowski Klub 80 Rowerów, a także zaobserwowałem strony o tematyce około rowerowej - między innymi Stowarzyszenie Travelling Inspiration, będące zresztą pomysłodawcą tego klubu. Zaowocowało to tym, że poznałem masę fajnych ludzi, którzy są również zarażeni pasją do roweru. Wziąłem udział w kilku rekreacyjnych rajdach rodzinnych i krótkich grupowych wycieczkach po okolicy. Była to znakomita zaprawa przed tym, co miało się wydarzyć na początku lata 2015 roku.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń
© Maciek / Kwiecień 2015 - Z grupą pozytywnych roweromaniaków w Brzeźnicy. Totalny odlot :)


Korzystam z facebooka codziennie, bo służy mi on nie tylko do kontaktowania się ze znajomymi, ale jest też dla mnie głównym narzędziem do pozyskiwania wiadomości ze świata, które otrzymuję z obserwowanych stron. Nie oglądam w ogóle telewizji, ani nie słucham radia, więc przydaje się takie źródło informacji. W pierwszej połowie czerwca 2015 zobaczyłem na swojej tablicy powiadomienie o jakiejś wyprawie rowerowej z Krakowa do Giżycka, jednak niespecjalnie się zainteresowałem, bo koszt dwutygodniowej eskapady z noclegami pod dachem i stołowaniem się w restauracjach, był poza moim zasięgiem.

Po jakimś czasie, przyszła mi do głowy myśl, że mógłbym napisać do osoby zaangażowanej w organizowanie tej wyprawy i zapoznać się ze szczegółami. Było napisane, że jest możliwość dofinansowania wyjazdu i to mnie przekonało, że warto spytać o dokładne dane. Zapaliła się iskierka nadziei, że może mi się uda załapać. 16 czerwca 2015 napisałem do Marcina ze Stowarzyszenia Travelling Inspiration, które zajmowało się organizacją przedsięwzięcia. Dowiedziałem się, że celem jest promowanie czystego środowiska, a jej inicjatorem jest Fundacja Nasza Ziemia. Zebrała ona fundusze na sfinansowanie tego projektu, ukrywającego się pod wymownym hasłem: Wyprawa – Poprawa Sprzątanie Świata Polska 2015. Jak się okazało, ku mojemu niedowierzaniu, była szansa wzięcia udziału w tej wyprawie zupełnie za darmo (nie licząc wydatku na kask, który musiałem kupić), za co serdecznie dziękuję osobom, które się do tego przyczyniły. Marcin wypożyczył mi resztę potrzebnego ekwipunku, czyli bagażnik i sakwy.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Sosnowice, przed wyjazdem do Krakowa
© Mirek W. / Sosnowice - przed wyjazdem do Krakowa. Ekscytacja sięga zenitu.


Ta nowina wywołała u mnie skrajne odczucia. Była szalona radość połączona z obawami i lękiem przed czymś nieznanym, czego jeszcze nie przeżyłem. Trzeba było opuścić przytulny kokon nieśmiałości i rozwinąć skrzydła. Tak na prawdę o tym, że na 100% jadę, dowiedziałem się 4 dni przed wyjazdem. Miałem niezbyt dużo czasu na przygotowanie się i ogarnięcie wszystkiego, ale ostatecznie udało się. Kask kupiłem na allegro z odbiorem osobistym w Krakowie, bo to był wymóg, żebym mógł pojechać. Właśnie miało się ziścić moje wielkie marzenie o podróży niemal z jednego krańca Polski na drugi. Moja pierwsza wyprawa z sakwami. Zadawałem sobie pytania "Jak to będzie?", "Czego się spodziewać?". To była dla mnie nowość, dlatego dreszczyk emocji towarzyszył mi non stop.



DZIEŃ 1

Wyjazd zaplanowany był na 27 czerwca z rynku głównego w Krakowie, gdzie zgromadziła się liczna grupa osób, chcących uczestniczyć w pierwszym etapie wyprawy, który wiódł przez Niepołomice. Tam wypadało zrobić krótki postój na odpoczynek i posiłek, a w dalszą trasę pojechaliśmy jedynie we troje - ja, przewodniczka Basia i Ewa z Fundacji Nasza Ziemia. Pozostali zawrócili tam skąd przyjechali lub pojeździć jeszcze po okolicy.

Byłem jedynym uczestnikiem, który jechał całą trasę z Krakowa do Giżycka z czystej przyjemności. Miałem spokojną głowę, co pomagało jak najbardziej skupić się na doznaniach płynących z jazdy, bez martwienia się co dalej, bo wszystko było z góry zaplanowane. Przebieg trasy, miejsca spotkań z władzami gmin i miejsca zakwaterowania. Krzysiek będący w roli kierowcy samochodu technicznego, wcześniej dojeżdżał w okolice naszych punktów docelowych i szukał nam lokali gastronomicznych, w których moglibyśmy się posilić. Robił zakupy na śniadania i kolacje, które jedliśmy najczęściej tam gdzie nocowaliśmy i woził ze sobą zapas wody do picia, gdyby komuś w drodze się skończyła.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Kraków, rynek główny
© Krzysztof / Kraków, rynek główny - za chwilę ruszamy do Niepołomic.


Wyprawa trwała 2 tygodnie i na różnych etapach dołączali się rowerzyści, mieszkający w pobliżu miejscowości przez które przejeżdżaliśmy. Niektórzy jechali z nami w jeden dzień, inni nawet kilka dni. Każdy mógł się dołączyć w zależności od chęci i czasu jakim dysponował, a że ja posiadałem go pod dostatkiem, dołączyłem też i przejechałem całą trasę :)

Z Niepołomic ruszyliśmy przemierzając wzdłuż całą Puszczę Niepołomicką w kierunku miejscowości Mikluszowice. Tam oczekiwał na nas redaktor serwisu informacyjnego www.grobla.net, który w pobliskiej wsi Dziewin przeprowadził z Ewą krótką rozmowę na temat tego rajdu.

Pierwszy dzień zakończyliśmy w Uściu Solnym, gdzie mieliśmy zapewniony nocleg w tamtejszej szkole. Jedyny raz przydał mi się wtedy śpiwór, bo spaliśmy na materacach do ćwiczeń rozłożonych na podłodze w stołówce. Powrót do szkoły po 20 latach, ale na szczęście nie musiałem siedzieć na nudnych lekcjach :) Usnąłem szybko, a noc minęła bez zakłóceń. Wcześniej miałem obawy, że nie będę mógł łatwo zasnąć w nowym miejscu, ale emocji i wrażeń było bez liku i widocznie zmęczenie dało się we znaki.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Puszcza Niepołomicka
© Basia / Błogi stan w Puszczy Niepołomickiej.


DZIEŃ 2

Drugiego dnia mieliśmy spotkanie w Uściszowicach, oddalonych o 20 km. Przy drodze krajowej nr 79 wyczekiwała na nas delegacja z gminy. Kilkanaście osób wyjechało przed nas na rowerach i z nimi mieliśmy udać się do świetlicy wiejskiej.

Byliśmy już prawie u celu, ale pech chciał, że właśnie wtedy złapałem kapcia w tylnym kole. Konieczny był zatem przymusowy postój zanim dojechaliśmy na miejsce. Ja z lekkim pośpiechem próbowałem opanować awarię, podczas gdy zgromadzone osoby dopingowały mi w tym, a niektórzy starali się pomóc jak mogli. Zapasowa dętka, którą wiozłem ze sobą, okazała się jakaś sflaczała i nie nadająca się do niczego, więc zakleiłem tę którą przebiłem.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Uściszowice
© Krzysztof / Z mieszkańcami Uściszowic.


Spotkanie nie było długie. Porozmawialiśmy momencik, dostaliśmy mały poczęstunek i pstryknęliśmy wspólne zdjęcia. Po nim część osób pojechała z nami kilka kilometrów, by zawrócić z powrotem do swojej wioski. Akurat zbliżała się pora lunchu, dlatego w leżącym kawałek dalej Opatowcu, zatrzymaliśmy się w przydrożnej karczmie W Starym Młynie, położonej nad samą Wisłą. Tym sposobem ominęliśmy przelotne opady deszczu, które pojawiły się, gdy odpoczywaliśmy i jedliśmy obiad na tyłach karczmy.

Wokół niej było sporo zielonej przestrzeni, na której rozmieszczono różnorakie ozdobne obiekty, w tym drewniany słup o kwadratowym przekroju z wyrzeźbionymi z czterech stron postaciami i twarzami na wzór Świętowita, czy też stary wóz zaprzęgowy z drewnianymi kołami. Znajdowały się tam też instalacje do zabawy dla dzieci, z których właśnie jakieś korzystały.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Opatowiec
© Krzysztof / Opatowiec, na terenie otaczającym karczmę W Starym Młynie.


Ujechaliśmy 10 km i nie było wyjścia, musieliśmy znowu zrobić przymusowy postój w parku w Nowym Korczynie, bo zauważyłem, że mam mało powietrza w tylnym kole. Łatka którą wcześniej nakleiłem, nie chwyciła dobrze i musiałem powtórzyć operację, teraz już bez specjalnego pośpiechu, bo pozostało nam już tylko dojechać do miejsca noclegowego. Tym razem udało mi się rozprawić z problemem całkowicie i już nie było więcej przebitych dętek do łatania, aż do samego końca wyprawy.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - park w Nowym Korczynie
© Basia / Park w Nowym Korczynie świecił pustkami.


Doprowadziłem rower do stanu używalności i mogliśmy podążyć w kierunku Pacanowa, gdzie znajdował się nasz punkt noclegowy w jakimś domku, w którym właścicielka wynajmowała pokój. Po drodze zatrzymaliśmy się na zdjęcia w miejscowości Zielonki przy Dworze Dziekanów, przy drodze krajowej nr 79, gdzie stała zaparkowana ciuchcia. Właściwie to ona budziła moje zainteresowanie bardziej niż sam dworek, takie już ze mnie duże dziecko :)

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - ciuchcia obok Dworu Dziekanów w Zielonkach
© Mirek W. / Zielonki. Obok Dworu Dziekanów.


Następny przystanek zrobiliśmy przed wjazdem do Pacanowa, gdzie witała gości postać Koziołka Matołka, dzięki której wieś jest sławna. Praktycznie na każdym kroku natykamy się na jego wizerunek, czy to w formie rzeźb, figur, czy też rysunków na różnych elementach zabudowy wsi.

Właściwie, to już wcześniej planowałem całodzienny wypad do tego miejsca, który teraz przy okazji się zrealizował. Wiem, że koziołkowi nie odpuszczę i z pewnością go kiedyś odwiedzę.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Pacanów
© Mirek W. / Czy to tutaj kozy kują?


Po krótkiej sesji zdjęciowej udaliśmy się na nocleg, ale zanim wspomnienia mijającego dnia ukołysały nas do snu, był czas żeby porozmawiać - nie, to za duże słowo, właściwie to wysłuchać monologu właścicielki domu, w którym wynajmowaliśmy pokój. Zaliczała się do bardzo gadatliwych osób i z wielkim entuzjazmem opowiadała o historii wsi, swoim życiu i dinozaurach :) My zamieniliśmy się w słuch, nie chcąc przerywać jej tego pasjonującego opowiadania.

Śniło mi się, że unoszę się półtora metra nad ziemią... a nie, to nie był sen. Spałem na piętrowym łóżku, ale chyba się lepiej wyspałem, bo byłem bliżej chmur, a ja lubię bujać w obłokach :P

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Pacanów
© Mirek W. / Koziołek mnie prawie rozjechał :)


DZIEŃ 3

Pożegnaliśmy się z panią domu i daliśmy nogę w kierunku miejscowości Połaniec, gdzie miało się odbyć spotkanie w Urzędzie Miasta i Gminy. Tam dostaliśmy breloczki do kluczy w kształcie mięciutkich maskotek. Mi się dostał słoń Trąbalski :)

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Połaniec
© Krzysztof / Ewcia z żabcią i ja ze słonikiem :)


W Połańcu pobawiliśmy się niedługo z pasącymi się niedaleko dinozaurami. Jeden szczególnie przypadł nam do gustu i każdy chciał mieć z nim zdjęcie. Jak głosi tabliczka obok jest to baryonyx, podobny nieco do tyranozaura. Zaczynają nas prześladować te dinozaury :)

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Połaniec, baryonyx
© Mirek W. / Baryonyx też chciał się przyłączyć do wyprawy.


W Grabinie przeprawiliśmy się promem przez Wisłę do Baranowa Sandomierskiego, gdzie znajduje się zamek, nazywany Małym Wawelem ze względu na podobieństwa. Postanowiliśmy skorzystać z usług zamkowej restauracji i wrzucić coś na ząb. Niestety nie stać nas było na większość serwowanych tam specjałów, ale schabowy z ziemniakami zawsze na topie :) Każdy znalazł coś przystępnego w menu i z pełnymi brzuszkami przeprawiliśmy się z powrotem na drugi brzeg Wisły, by skierować się na zasłużony odpoczynek do Zajazdu Pod Dębami we wsi Zawidza.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Zawidza, Zajazd Pod Dębami
© Krzysztof / Zawidza. Humory dopisują. Wskakujemy na stalowe rumaki i jedziemy dalej.


DZIEŃ 4

Warunki były niezłe i dobrze wypoczęliśmy przed następnym dniem podróży, w którym do pokonania czekało na nas właściwie tylko 30 km, bo nocleg przewidziany był w Sandomierzu. Pedałowaliśmy niespiesznie, wybierając boczne drogi, na których ruch samochodowy jest mniejszy. Zapuściliśmy się nawet w wąski wąwóz, bo przewodniczka Basia testowała wytrzymałość rowerów i naszą umiejętność manewrowania jednośladem w trudnym terenie :)

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - wąwóz
© Mirek W. / Zwiedzamy wąwozy w drodze do Sandomierza.


Po dotarciu do Sandomierza udaliśmy się na spotkanie z władzami, a później spędziliśmy trochę czasu na szwendaniu się uliczkami położonymi w sąsiedztwie rynku. Akurat kręcili serial Ojciec Mateusz i z zaciekawieniem przyglądałem się całemu zajściu, co notabene robiło również multum innych osób.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Rynek w Sandomierzu
© Krzysztof / Rynek w Sandomierzu.


Ciepły posiłek postanowiliśmy zjeść w restauracji Casa De Locos na rynku, bo przyciągnęła naszą uwagę za sprawą Magdy Gessler, która robiła tam Kuchenne Rewolucje. Działa się tam też akcja kilku odcinków wcześniej wspomnianego serialu, dlatego musieliśmy sprawdzić, co warta jest taka sławna jadłodajnia. Gdy już zostaliśmy obsłużeni, stwierdziliśmy że jedzenie mają jadalne, ale zanim to nastąpiło, przyszło nam dosyć długo poczekać na tę ucztę dla podniebienia. Do tej pory średnio maks pół godzinki zajmowało przygotowanie dania w innych restauracjach. Po dwóch kwadransach, zaczęliśmy żartować z tego, jednak w miarę upływu kolejnych minut, coraz mniej było nam do śmiechu, bo jak się okazało musieliśmy czekać ponad godzinę, a każdemu już od dawna kiszki marsza grały.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Sandomierz, kotwica na rynku
© Mirek W. / Na jakiś czas zarzuciłem kotwicę w Sandomierzu.


Po zaspokojeniu głodu, zostawiliśmy nasze bagaże w obiekcie noclegowym PTTK Turysta i wyjechaliśmy już bez balastu, by obadać co jest ciekawego do zobaczenia w okolicy. Ekipa poszła zwiedzać Kamienicę Oleśnickich, a ja usiłowałem załapać się na statystę w serialu Ojciec Mateusz, bo na ulicy przyległej do rynku nagrywali jakąś scenę w samochodzie. Niestety nie potrzebowali kolarza na planie i miły pan z ekipy filmowej kazał mi się usunąć z kadru :)

Gdy kompani poznali już kamienicę jak własną kieszeń, postanowili wejść na wieżę w Bramie Opatowskiej, skąd rozpościerał się widok na miasto i okolice. Ja zostałem na dole i pilnowałem rowerów, słuchając przy tym ulicznego grajka, który przygrywał na akordeonie. Zamieniłem też kilka zdań z pobliskim sprzedawcą obwarzanków i tym podobnych wypieków, który był tak miły, że dał nam do spróbowania wyrobów, którymi handlował.

PTTK Turysta, to całkiem duża budowla i dodatkowo mało kto chyba wtedy tam przebywał. Z tyłu znaleźliśmy grill, który z ochotą wykorzystaliśmy do zrobienia kolacji, żeby w stanie rozkosznej sytości udać się na spoczynek.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Sandomierz, uliczny grajek przy Bramie Opatowskiej
© Mirek W. / Uliczny grajek w Sandomierzu.


DZIEŃ 5

Dzisiaj dołączył do nas rowerzysta z sandomierskiego klubu rowerowego Bike Equipa, który jechał z nami niemal do samego celu dzisiejszego dnia, czyli Janowa Lubelskiego. Do przejechania około 70 km, a po drodze zaplanowane były spotkania w gminie Zaleszany i Radomyśl nad Sanem.

Zanim dotarliśmy na miejsce pierwszego spotkania doszło do małej wywrotki, ale na szczęście nic poważnego mi się nie stało. Ja tylko ucierpiałem w tej kolizji, która wynikła ze zbyt małego odstępu jaki miałem do roweru jadącego przede mną. Zahaczyłem przednim kołem o jego tylne koło, bo za późno się zorientowałem, że zwalnia i nie zdążyłem zahamować. Skończyło się na rozbitym łokciu i nodze. Akcja ratunkowa została przeprowadzona nadzwyczaj sprawnie, a moje rany opatrzone. Wystarczył jeden plaster na łokieć i mogliśmy jechać dalej.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - most na rzece San
© Mirek W. / Most na rzece San.


W Radomyślu nad Sanem zostaliśmy ugoszczeni żurkiem z jajkiem i chlebem. Były też ciastka, paluszki, sok pomarańczowy i woda z cytrynką. Można było doładować nieco energii przed kolejnymi kilometrami, a na dalszej trasie dominowały lasy, przez które jechaliśmy 25 km. Na koniec zostaliśmy obdarowani różowymi koszulkami z hasłem przewodnim miasta "Raduj Się W Radomyślu" oraz albumami z historią i zdjęciami gminy. Przyłączyło się też do nas kilku rowerzystów, którzy chcieli nam towarzyszyć.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - kask rowerowy
© Mirek W. / Mój nowy kask w całej okazałości :)


Była to ulga od samochodów, bo droga biegnąca przez las należała w zasadzie tylko do nas. Całkowicie zatraciłem się w rozkoszy płynącej z chwili i oddałem się kontemplacji, czyli to co lubię najbardziej :) Sprzyjała temu panująca dookoła cisza, z dobiegającymi wyłącznie dźwiękami natury. Wiatr w uszach, śpiew ptaków, szum lasu, szum gum. Od niedawna często jeżdżę z muzyką, ale wtedy chciałem w pełni dostroić się do rytmu otoczenia.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - lasy Janowskie
© Mirek W. / Lasy Janowskie.


Z towarzyszącymi nam rowerzystami rozstaliśmy się przy drodze krajowej nr 74, skąd pozostało zaledwie 5 km do Ośrodka Edukacji Ekologicznej Lasy Janowskie, gdzie tej nocy spaliśmy.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - droga krajowa nr 74 przed Janowem Lubelskim
© Mirek W. / Ostatnia prosta przed Janowem Lubelskim.


DZIEŃ 6

Dzisiejszy dzień również obfitował w strefy leśne, bo jechaliśmy w kierunku Zwierzyńca. Były to w dalszym ciągu Lasy Janowskie, lasy w okolicy Biłgoraju i lasy Roztoczańskiego Parku Narodowego w pobliżu Zwierzyńca. We wsi Momoty Górne, zatrzymaliśmy się przy kościele pw. św. Wojciecha, gdzie śpiewał Zespół Śpiewaczo - Obrzędowy Janowiacy z Janowa Lubelskiego.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - witraże w kościele pod wezwaniem świętego Wojciecha w Momotach Górnych
© Mirek W. / Witraże w kościele pw. św. Wojciecha w Momotach Górnych.


Ich występ był filmowany, a my korzystając z okazji obejrzeliśmy kościół i jego okolicę. Po zakończonym koncercie, zamieniliśmy kilka zdań z osobami śpiewającymi w tym zespole, zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i udaliśmy się w stronę Biłgoraju.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - zespół ludowy z Janowa Podlaskiego w Momotach Górnych
© Mirek W. / Zespół ludowy Janowiacy z Janowa Podlaskiego we wsi Momoty Górne.


Po drodze obserwowaliśmy wygrzewające się na słońcu żmije, a żar lejący się z nieba powodował, że rozpływaliśmy się jak sople lodu.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - lasy
© Basia / Cała droga nasza. Dookoła lasy i tak przez kilkadziesiąt kilometrów.


Atmosfera stała się tak gorąca, że ni stąd ni zowąd pojawiały się spontaniczne oznaki zadowolenia. Było bardziej niż OK, bo oprócz błękitnego nieba, nic nam więcej nie potrzeba.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - jest ok
© Tomek / Jest OK!


Gdy dotarliśmy do Biłgoraju, zjedliśmy danie na ciepło i odpoczęliśmy w Parku Solidarności, żeby mieć siłę na kolejne 20 km jakie pozostało nam do Zwierzyńca.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Biłgoraj, Park Solidarności
© Tomek / Biłgoraj, Park Solidarności. Wszyscy solidarnie zrobiliśmy sobie selfie z łabędziem :)


W Zwierzyńcu ulokowaliśmy się w pokojach w willi, która była cała do naszej dyspozycji i podjechaliśmy samochodem z Krzysztofem, do miejsca skąd zrobiliśmy sobie niedługi spacer wśród drzew po Roztoczańskim Parku Narodowym w kierunku stawów Echo. Ekipa zatopiła nogi w piaszczystej plaży i udała się w stronę akwenu. Ja nie przepadam za zanurzaniem się w takich naturalnych zbiornikach wodnych, dlatego znalazłem zajęcie i fotografowałem drewniany pomost, oraz patrzyłem z daleka na uczestników wycieczki, brodzących w płytkiej wodzie.

Słońce chyliło się ku zachodowi, a my powoli wróciliśmy, by zmrużyć oczy przed jutrzejszym dniem.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Roztoczański Park Narodowy, stawy Echo
© Mirek W. / Stawy Echo w Roztoczańskim Parku Narodowym.


DZIEŃ 7

Na dzisiaj dystans przewidziany do pokonania wynosił 55 km, z czego jeszcze kilkanaście wśród lasów. Po wyjechaniu z nich trafiliśmy do małej wioski Skaraszów, w której mieliśmy spotkanie w świetlicy wiejskiej. Dostaliśmy tam na drogę żółte czapeczki z daszkiem. Zdecydowanie najlepiej się czuję z takim nakryciem głowy. W kasku za duże przeciągi się robią, bo wieje przez dziury.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Świetlica wiejska w Skaraszowie
© Krzysztof / Pamiątkowe zdjęcie przed świetlicą w Skaraszowie.


W następnej kolejności skierowaliśmy się do Zamościa, gdzie na rynku pod Ratuszem spotkaliśmy się z prezydentem miasta. Tam też dołączyła do nas para rowerzystów, która jechała do końca wycieczki. Pochodziliśmy po rynku, który przyciągał uwagę kolorowymi zabudowaniami, oraz po okolicy, podziwiając architekturę miasta. Pogoda spisała się na medal. Była fantastyczna i dobre humory nas nie opuszczały.

Gdy już zobaczyliśmy, co było do zobaczenia w mieście, koła naszych rowerów potoczyły się do wsi Skierbieszów, a tam rzuciliśmy się w objęcia Morfeusza.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Zamość, rynek
© Krzysztof / Piękna pogoda + super przygoda = radość i swoboda.


DZIEŃ 8

Na dzień dobry mieliśmy dzisiaj spotkanie w urzędzie gminy Skierbieszów, do którego było kilkaset metrów. Tam zabrała się z nami rowerzystka reprezentująca klub sportowy Agros Zamość, która jechała na szosówce przez kilkadziesiąt kilometrów. Naszym celem był Chełm, gdzie szykowało się sporo atrakcji, ale zanim tam dotarliśmy, przyłączyli się do nas rowerzyści z Chełmskiej Grupy Rowerowej. Po dotarciu do miasta, przekonaliśmy się na własne oczy, że handel kwitnie tam na całego :)

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Chełm, handel kwitnie na całego
© Mirek W. / Handel w Chełmie kwitnie na całego :)


Upał dawał się we znaki i z niekrytą radością wjechaliśmy pod kurtynę wodną ustawioną gdzieś w centrum Chełma, żeby się ochłodzić. To był jednak dopiero przedsmak tego, co miasto miało nam do zaoferowania w ten gorący letni dzionek.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Chełm, kurtyna wodna
© Krzysztof / Kurtyna wodna w Chełmie trochę nas ochłodziła.


Najpierw jednak musieliśmy odpocząć i uzupełnić kalorie, co uczyniliśmy w cukierni Hetman, gdzie zostaliśmy ugoszczeni przez właściciela. Były różne napoje do wyboru i pyszne pączki. Posiedzenie nie trwało długo, bo chcieliśmy jeszcze zbadać zabytkową kopalnię kredy, znajdującą się pod ulicami miasta.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Chełm, cukiernia Hetman
© Krzysztof / Nie pamiętam, czy cieszymy się, bo już zjedliśmy pączki, czy na myśl o nich :)


Przed wejściem do podziemi zalecano ubrać na siebie cieplejszą odzież, bo temperatura jest tam sporo niższa od tej na zewnątrz i wynosi 9°C. Wszyscy jak jeden mąż tak uczynili, ale ja stwierdziłem, że nie mam się czego obawiać i jak się okazało dobrze myślałem :) Spędziliśmy tam około godziny poruszając się korytarzami wydrążonymi w kredowej skale, oglądając przygotowane dla turystów eksponaty i słuchając historii opowiadanej przez przewodnika. Natknęliśmy się też na ducha Bielucha, który chroni ukrytych tam skarbów, co dodatkowo zmroziło nam krew w żyłach i byliśmy pewni, że już nam się nie zagotuje, po ponownym wyjściu na słońce.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Chełm, zabytkowa kopalnia kredy
© Krzysztof / Godzina w lodówce, to całkiem dobry pomysł w upalny dzień :)


Wszystko co dobre szybko się kończy i tak też było z naszym pobytem w chłodni :) Schłodziliśmy nasze rozpalone ciała, ale bynajmniej atmosfera nie uległa ochłodzeniu i z zapałem kręciliśmy dalej korbami, kierując się na północ, mijając po drodze mniejsze i większe miejscowości. W Sawinie zrobiliśmy krótki postój obok obelisku z czołgiem, który upamiętnia formowanie na tym obszarze jednostek 1. Korpusu Pancernego od sierpnia 1944 do stycznia 1945 r.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Sawin, obelisk z czołgiem
© Mirek W. / W Sawinie stanął nam na drodze czołg.


Do miejsca noclegowego zostało nam 7 km, jednak przejechaliśmy 11, bo skręciliśmy w niewłaściwą drogę i musieliśmy się wracać. Niewiele brakowało, a zgubiłbym mój licznik Sigma, który wypiął mi się, bo pewnie przypadkiem zahaczyłem o niego. Na szczęście w porę zorientowałem się, że go nie mam i wróciłem się kilkaset metrów, wypatrując go gdzieś na pokrytej piachem drodze.

Nocowaliśmy w domku jednorodzinnym we wsi Bachus, gdzie zjedliśmy obiad i wypoczęliśmy przed kolejnym dniem. Wprawdzie początkowo wejście do rezydencji spowodowało szok termiczny, bo na poddaszu panował okropny gorąc i zaduch, a tam usytuowane były pokoje, to jednak wkrótce udało się okiełznać atmosferę za sprawą przenośnej klimatyzacji.



DZIEŃ 9

Dzisiaj zaszczyciła nas swoją obecnością spora ilość rowerzystów z Parczewskiej Grupy Rowerowej, którzy wyjechali nam na spotkanie i później z nami wracali do Parczewa, gdzie zlokalizowany był koniec etapu. Trasa obfitowała w sporo lasów, które dawały choć ciut cienia i ochłody, bo panowała rekordowo wysoka temperatura w trakcie całej wyprawy, wynosząca ponad 40 stopni podczas jazdy na słońcu.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - w drodze do Parczewa
© Krzysztof / Gdzieś w drodze do Parczewa.


Większość z przejechanych dzisiaj 80 km, to były tereny zalesione - w tym Poleski Park Narodowy i Rezerwat Przyrody Lasy Parczewskie, w których znajdują się liczne groby, ziemianki, pomniki i tablice pamiątkowe upamiętniające wydarzenia z II Wojny Światowej. Jest tam też sporo małych jeziorek i przy jednym z nich zrobiliśmy postój w porze obiadowej. Było to miejsce turystyczne i oblegane przez tłumy, bo pogoda dopisała i świetnie się nadawała do wypoczynku nad wodą, a ponadto była niedziela.

Dzisiaj schronienie na noc znaleźliśmy w mieszkaniu starszego małżeństwa z Parczewa. Obydwoje są miłośnikami dwóch kółek i byli w grupie jadącej wcześniej z nami. Czułem się u nich jak u Pana Boga za piecem. Pyszna kawa z mlekiem z ekspresu, lody i naleśniki z polewą truskawkową smakowały wyśmienicie.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Sosnowica. Parczewska grupa rowerowa.
© Krzysztof / Sosnowica. Z Parczewską Grupą Rowerową.


DZIEŃ 10

Dzisiaj naszym celem jest Biała Podlaska oddalona o 60 km. Ponownie jedziemy w towarzystwie rowerzystów z Rowerowego Parczewa, którzy eskortują nas przez 20 km do Komarówki Podlaskiej. Dalej jedziemy już w niewielkim składzie, by bez większych atrakcji dotrzeć do miejsca noclegowego, które mamy w Domu Wycieczkowym Podlasie. Nie było w harmonogramie żadnych spotkań w gminach i innych niespodzianek oprócz kręcenia na rowerze i podziwiania krajobrazów, a to lubię najbardziej w turystyce rowerowej.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Komarówka Podlaska, Rowerowy Parczew.
© Krzysztof / Rozstajemy się z Parczewską Grupą Rowerową w Komarówce Podlaskiej.


DZIEŃ 11

Dzisiaj czeka na nas większe urozmaicenie niż wczoraj. Po dojechaniu do Janowa Podlaskiego udajemy się na spotkanie w Urzędzie Gminy, gdzie wójt oprowadza nas po wielgachnej kotłowni opalanej słomą, która dostarcza energii cieplnej do wielu budynków użytku publicznego. Później zjawia się ktoś z telewizji TVP3 Lublin, żeby nakręcić kilka ujęć do jakiegoś spotu reklamowego promującego region. Zrobiliśmy kilka rundek po ulicy, przejeżdżając przed obiektywem kamery. Jadąc wzdłuż rzeki Bug natrafiamy na punkt z widokiem na zakole rzeki, a w Zabużu przeprawiamy się promem na przeciwległy brzeg.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Mielnik, na szczycie wieży widokowej.
© Mirek W. / Na szczycie wieży widokowej w Mielniku.


Tam trafiamy do Mielnika, gdzie wchodzimy na taras widokowy na odkrywkową kopalnię kredy, która jest jedyną taką czynną obecnie w Polsce. W pobliżu wznosi się też wieża widokowa z widokiem na okolicę, na którą wdrapujemy się ochoczo. Gdy nacieszyliśmy zmysł wzroku widokami, udaliśmy się do miejscowości Żerczyce, gdzie jeden z domów stał się naszą bazą noclegową. Zanim jednak poszliśmy spać, zjedliśmy kiełbaski z ogniska, popijając zimnym piwkiem.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń
© Mirek W. / Żerczyce. Nawet wystrój wnętrza utrzymany jest w rowerowym klimacie.


DZIEŃ 12

Opuściliśmy klimatyczny domek i ruszyliśmy spokojnym tempem w stronę Bielska Podlaskiego, gdzie spotkaliśmy się z przedstawicielami lokalnej prasy, a w sąsiedniej wsi Proniewicze z panią sołtys i przedstawicielami urzędu gminy Bielsk Podlaski.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Bielsk Podlaski, ogrodowa figura kreta na motorze.
© Mirek W. / Figura ogrodowa gdzieś w Bielsku Podlaskim.


Żeby się lepiej rozmawiało podano kawę, wodę mineralną, napoje smakowe i różnorodne ciasta. Spotkania na których bywaliśmy w ciągu dnia, pozwalały uzupełnić kalorie, bo przeważnie byliśmy czymś częstowani. Chętnie próbowałem wszystkich smakołyków, które były podawane. Tym razem dostaliśmy też dodatkowe porcje ciast na wynos, które osłodzić nam miały jutrzejszy poranek przy kawie.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń. Spotkanie z przedstawicielami urzędu gminy Bielsk Podlaski i panią sołtys wsi Proniewicze
© Krzysztof / Spotkanie z przedstawicielami urzędu gminy Bielsk Podlaski i panią sołtys wsi Proniewicze.


Po miłym spotkaniu udaliśmy się do Białegostoku, w którym znajduje się Szkolne Schronisko Młodzieżowe, gdzie spędziliśmy noc. Niewielki budynek schroniska stoi niedaleko centrum miasta i otoczony jest blokowiskami, co tworzy ciekawy kontrast, który przywodzi na myśl skojarzenia z filmem Zróbmy Sobie Wnuka.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń. Wojszki, w drodze do Białegostoku.
© Mirek W. / Wojszki. W drodze do Białegostoku. Zbierają się deszczowe chmury.


Ktoś wpadł na pomysł, żeby na wieczór przyrządzić placki z jabłkami i był to świetny pomysł. Jedna z dziewczyn zajęła się głównie ich przygotowaniem. Ja pomogłem urobić ciasto, a później wciągałem ciepłe racuchy jak odkurzacz :) Zrobiliśmy ich całkiem sporo, bo każdy sobie pojadł i jeszcze zostały nazajutrz.



DZIEŃ 13

Do porannej kawy zjedliśmy dzisiaj pyszne ciasto podarowane nam wczoraj w Proniewiczach. Zanim wyjechaliśmy w dalszą drogę, zawitali do nas goście z regionalnej telewizji TVP3 Białystok, która realizowała do programu Obiektyw krótki materiał (zaczyna się od 13:07) o naszej zbliżającej się ku końcowi wyprawie. Spakowaliśmy manatki już wcześniej, dlatego po występie w telewizji od razu ruszyliśmy w kierunku Grajewa, leżącego 90 km stąd. Nie był to jednak koniec spotkania z ekipą telewizyjną, która ulokowała się na ulicach miasta, by nakręcić kilka ujęć, gdy byliśmy już w trasie.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń. Pogorzałki.
© Mirek W. / Pogorzałki. Kamień na kamieniu.


Co niemiara było wsi i miasteczek, których nazwy niejednokrotnie wywoływały uśmiech na twarzy, w tym mnóstwo pochodzących od nazw zwierząt lub przywołujących inne skojarzenia. Nie sądziłem, że jest ich aż tak dużo, aczkolwiek kiedyś jednodniowa przejażdżka pozwoliła mi stworzyć ciekawą historię dzięki temu.

Przejeżdżaliśmy też przez obszar Biebrzańskiego Parku Narodowego.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń. Ruda. Pola uprawne.
© Mirek W. / Ruda między Białystokiem, a Mońkami. Dookoła pełno pól uprawnych.


Koło Grajewa, pomimo ochłodzenia, nieoczekiwanie przywitała nas gorąco Ruda, a właściwie przedstawiciele tamtejszego samorządu. Chyba nie za bardzo się spodziewaliśmy, że ktoś tam będzie na nas czekał, ale ucieszyliśmy się z tego, bo mogliśmy złapać oddech i podładować baterie słodkościami, którymi nas uraczono. Do mety dzisiejszego etapu pozostało nam niecałe 10 km. Pokoje Noclegowe Przybor w Grajewie były naszym miejscem do spania tej nocy.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń. Ruda koło Grajewa, spotkanie przy świetlicy wiejskiej.
© Marysia / Ruda koło Grajewa. Spotkanie przy świetlicy wiejskiej.


DZIEŃ 14

Im bliżej finiszu, tym aura stawała się coraz gorsza, zrobiło się chłodniej i występowały przelotne lekkie opady deszczu, jakby to były łzy rozpaczy, że już zbliża się koniec przygody, którą zapamiętam do końca życia. Wyjechaliśmy dzisiaj ubrani od stóp do głów w kierunku Ełku, do którego mieliśmy niecałe 30 km, a następnie kolejne 20 km do miejscowości Stare Juchy, gdzie przygotowany był ostatni nocleg naszej wyprawy.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń. Niedźwiedzkie, złowrogie chmury wiszą na niebie.
© Mirek W. / Niedźwiedzkie. Złowrogie chmury wiszą nad nami.


Cały czas nad naszymi głowami wiszą chmury, z których momentami pada deszcz, a ja liczę na to, że jakimś cudem uda nam się uniknąć jazdy w ulewie, za czym nie przepadam. Dojechaliśmy do Ełku, gdzie pokręciliśmy się po mieście i udaliśmy do urzędu miasta, żeby zobaczyć się z zastępcą prezydenta miasta.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń. Pasąca się krówka w Liskach.
© Mirek W. / Pasąca się krówka w Liskach.


Po dotarciu do Starych Juch okazało się, że miejscowość zmaga się z inwazją zmutowanych gigantycznych owadów, które rozlazły się po parku, na którym jest też siłownia pod chmurką. Nasz nocleg znajdował się tuż obok parku w pobliskim domku, naprzeciwko którego stała stara zabytkowa lokomotywa OL-49. Czy tam wszystko jest stare? :)

Pokoje mieliśmy usytuowane na poddaszu, gdzie wiodły wąskie i strome schody. Było tam strasznie ciasno i duszno, ale musieliśmy jakoś wytrzymać tę jedną ostatnią noc. Jutro wielki dzień. Ostatnie 40 km do przemierzenia.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń. Stare Juchy, inwazja zmutowanych gigantycznych owadów.
© Mirek W. / Stare Juchy. Inwazja zmutowanych owadów.


DZIEŃ 15

Dzień jak poprzedni był zimny i wietrzny. Rano miałem przechadzkę do leżącego nieopodal sklepu spożywczego po prowiant na śniadanie, bo nie zaopatrzyliśmy się wczoraj. Przed 10 wyjechaliśmy na ostatni etap wyprawy w kierunku Giżycka. Wiało strasznie, a mi było ociupinkę zimno w uszy, bo nie zabrałem niestety żadnej czapki, którą mógłbym je zasłonić. Czapka z daszkiem, którą założyłem pod kask, chociaż w niewielkim stopniu ociepliła mi głowę. Mijane po drodze Kożuchy Wielkie zdawały się krzyczeć z drogowskazu, żeby je założyć na siebie :)

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń. Kożuchy Wielkie, mazurskie krajobrazy.
© Mirek W. / Kożuchy Wielkie. Jest dosyć zimno mimo słoneczka wyglądającego zza chmur.


W pobliżu Giżycka dołączyło się do nas wielu cyklistów, z którymi dojechaliśmy nad jezioro Niegocin, nad brzegiem którego odbywała się impreza Ekologiczne Giżyckie Święto Rowerów 2015. Tam odbyło się oficjalne zakończenie naszego rajdu Wyprawa-Poprawa.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń. Ekologiczne Giżyckie Święto Rowerów 2015.
© Krzysztof / We did it!


Krótkie przemówienia, zdjęcia pamiątkowe i mogliśmy pójść do restauracji Tawerna Marina na obiad, który mieliśmy zaszczyt zjeść między innymi wspólnie z panią Mirą Stanisławską-Meysztowicz, założycielką Fundacji Nasza Ziemia, dzięki której to wszystko miało okazję się wydarzyć. Po obiedzie od razu poszliśmy na znajdującą się blisko stację PKP, by razem z Basią wsiąść do pociągu, bynajmniej nie byle jakiego, i udać się w drogę powrotną do swoich domów. Reszta osób została w Giżycku, bo mieli jeszcze inne plany. Żeby dostać się do Krakowa konieczna była przesiadka do innego pociągu, co spowodowało że byłem na Dworcu Głównym dopiero koło 2 rano następnego dnia.

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń. Stacja PKP w Giżycku.
© Mirek W. / Przygoda dobiegła końca, niestety. Pora wracać do domu.


Upłynęło już niemal półtora roku od tej wyprawy, a wspomnienia ciągle żyją w mojej głowie. Ogromne podziękowania należą się organizatorom oraz wszystkim towarzyszom podróży, dzięki którym była to niezapomniana przygoda.

Po dotarciu do rodzinnej wioski przez kilka dni byłem nieco skołowany. Pierwszej lub drugiej nocy wydarzyła mi się nawet śmieszna sytuacja z tym związana. Obudziłem się w środku nocy. Wokół mnie panowały egipskie ciemności, a ja czułem, że muszę wyjść do łazienki. Pierwsza moja myśl - "gdzie tu się świeci światło?".

Leżałem tak dłuższą chwilę zastanawiając się nad tym i za cholerę nie byłem w stanie przypomnieć sobie, gdzie był włącznik światła, gdy kładłem się spać. Nie chciałem wejść przypadkiem na kogoś, kto mógł leżeć gdzieś na podłodze niedaleko. Nie wiedziałem co robić. Długo nie wytrzymam bez wizyty w wc. Mój mózg spłatał mi figla próbując mi wmówić, że jestem w dalszym ciągu na wycieczce i śpię w nowym miejscu jak co dzień przez ostatnie 2 tygodnie. Dobry kwadrans zajęło mi obadanie po ciemku rękami najbliższego otoczenia w którym się znajdowałem, zanim zdałem sobie sprawę, że śpię we własnym łóżku, a w pokoju nie ma żywej duszy poza mną :) Kamień z serca mi spadł, bo mogłem śmiało po omacku wyjść z pokoju znaną na pamięć ścieżką.

Takim oto humorystycznym akcentem zakończyła się moja najdłuższa wyprawa rowerowa i jak na razie jedyna taka, która trwała więcej niż jeden dzień. Nie sposób opisać wszystkich wrażeń, których doznałem po drodze, a ta krótka relacja, to jedynie niewielki procent tego, co się wydarzyło przez 15 dni. Podziwiałem piękno polskiej przyrody w miejscach, w których jeszcze nigdy nie byłem i na usta same cisną mi się słowa, które niegdyś napisałem w nieco innej formie:

Jechałem prawie z gór, aż nad morze.
Trasa to malownicza i kolorowa.
Jaka ta Polska piękna, o mój Boże!
Takie na usta cisną mi się słowa.

Oto kilka danych z wyprawy:
  • przejechany dystans: 997,21 km
  • czas jazdy bez postojów: 59 godzin 25 minut
  • średnia prędkość: 16,78 km/h
  • maksymalna prędkość: 58,28 km/h
  • wysokość początkowa: 260 m n.p.m.
  • maksymalna wysokość: 308 m n.p.m.
  • pokonane podjazdy: 4054 metry
  • temperatura w cieniu w czasie jazdy: od ~ 15 °C do ~ 41,4 °C

Zapis trasy zarejestrowany za pomocą aplikacji Endomondo:

Jak dzięki facebookowi spełniło się jedno z moich rowerowych marzeń - Zapis trasy zarejestrowany za pomocą aplikacji Endomondo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę nie reklamować stron w komentarzu.