6 października 2016

Jak walnąć sobie trzy setki z procentami i się nie opić?

No właśnie, jak? Wystarczy przejechać te trzy setki na rowerze, chociaż niektórzy po takim dystansie bardziej by się słaniali na nogach, niż po wypiciu 300 ml wyskokowego napoju z procentami :) 8 września miałem okazję ponownie sprawdzić się na dystansie ponad 300 km z procentami i jak się okazało, poczułem się trochę pijany, ale to tylko ze szczęścia. Był to mój trzeci dystans w ciągu jednej doby pod względem długości. Wybrałem sobie trasę na Podhale, dlatego tych procentów było całkiem sporo po drodze, zresztą pierwszy raz w tym roku moje koła skierowałem właśnie tam, w moje ukochane okolice Tatr.

Co prawda byłem w tym roku w tamtych rejonach, ale jechałem sobie wygodnie jako pasażer w samochodzie mojej znajomej, która wybrała się na wiosenny krokusowy spektakl w Dolinie Chochołowskiej i miała jeszcze wolne miejsce, dlatego długo się nie zastanawiałem, bo nigdy tam nie byłem. Jak się okazało później, warto było tam przyjechać o tej porze dnia i roku, bo widoki były urzekające. Dywan z kwitnących krokusów wyglądał przepięknie, jak również ośnieżone okoliczne szyty gór majestatycznie wznoszące się ku niebu.

W drodze powrotnej znajoma zabrała nas do punktu widokowego w Gliczarowie Górnym, skąd rozpościera się wspaniała panorama Tatr. Widok zapierający dech. Pogoda nam sprzyjała, a przejrzystość powietrza była niemal idealna. Miałem Tatry podane jak na talerzu niemal na wyciągnięcie ręki. Tylko brać po kawałku i się delektować nimi. To było pewne, że muszę tam jeszcze raz pojechać, tym razem na rowerze :)


Jak walnąć sobie trzy setki z procentami i się nie opić? Wschód słońca w okolicach Stryszowa.
© Mirek W. / Wschód słońca w okolicach Stryszowa.


Wracając do mojej rowerowej wycieczki - był to najłatwiej pokonany przeze mnie tak długi dystans, co wynikło na pewno z wcześniejszych intensywnych treningów, które sobie robiłem w tym roku i tego, że organizm miał czas się zregenerować, bo przez dwa dni wcześniej nie jeździłem w ogóle z powodu deszczu.

Duże znaczenie miała też zapewne pogoda, która sprzyjała podczas całodniowej wycieczki. Rano temperatura wynosiła około 12 stopni, czyli nie była bardzo niska i całkiem szybko wzrosła do ponad 20, bo wyjechałem o świcie, gdy za chwilę nastąpić miał wschód słońca. Jechało mi się na prawdę wyśmienicie, prawie jak na rowerze ze wspomaganiem elektrycznym. Noga podawała jak złoto i wróciłem do domu niemal bez uczucia większego zmęczenia. Często przed takimi długimi wycieczkami wskakuję w domu na wagę, żeby po powrocie zrobić to samo i sprawdzić ile ze mnie wyparowało. Tym razem waga po powrocie pokazała tylko 2 kg mniej, co było dla mnie niespodzianką, bo zdarzały się większe różnice, nawet na krótszych dystansach.

Tydzień później przejechałem zaledwie 200 km z mniejszą ilością podjazdów i wróciłem do domu o wiele bardziej zmęczony, a waga wskazała nawet 4 kg mniej. I bądź tu mądry człowieku i pisz wiersze :) Zdarzały się dni, że nawet po 60 km miałem dość pedałowania.


Jak walnąć sobie trzy setki z procentami i się nie opić? Zamglone okolice Stryszowa
© Mirek W. / Stryszów jeszcze otulony poranną mgłą.


Tak w ogóle w planach miałem odwiedzić tylko Chochołów, Ząb i Gliczarów Górny i pokonać dystans 220 - 250 km, jednak sprzyjające okoliczności zadecydowały o tym, że przejechałem więcej. Miejscowości te znajdują się na trasie wyścigu Tour De Pologne i głównie stąd moje zainteresowanie, żeby je odwiedzić i pokonać te podjazdy. Są tam nawet stosowne znaki informujące o tym, że jedziemy śladami kolarzy ścigających się na zawodach. Ja mogłem te podjazdy pokonać bez specjalnego pośpiechu, dla czystej przyjemności, którą czerpię z jazdy na rowerze po górach. Zawsze widoki ze szczytu i satysfakcja rekompensują trud jaki trzeba włożyć, żeby tam wjechać.


Jak walnąć sobie trzy setki z procentami i się nie opić? Widok na pokryte mgłą wzniesienia w okolicy Suchej Beskidzkiej.
© Mirek W. / Widok na pokryte mgłą wzniesienia w okolicy Suchej Beskidzkiej.


Od samego początku jechałem sobie spokojnie, bez forsowania się, by jak najdłużej zachować siły. Słońce budzące się ze snu, zaczęło ogrzewać mnie swoimi promieniami i pedałowało się doskonale. Gdzieniegdzie zalegały poranne mgły, a widok okrytych mgłą miejscowości ma w sobie coś mistycznego. Gdy "wszyscy" jeszcze śpią, ja sobie pedałuję na spotkanie z przygodą. To działa motywująco :)


Jak walnąć sobie trzy setki z procentami i się nie opić? Słońce odbijające się w asfaltowej nawierzchni drogi.
© Mirek W. / Poranne słońce przeglądające się w asfaltowej nawierzchni ulicy.


Opisując tę wycieczkę jestem tam ponownie myślami, czuję orzeźwiające górskie powietrze dostające się do płuc, zapach lasu przez który właśnie biegnie droga, wznosząca się delikatnie, a ja z każdym obrotem korby jestem coraz wyżej i z niecierpliwością wyczekuję końca wzniesienia, by móc podziwiać stamtąd widoki. Gdzieś między drzewami gęsto rosnącymi po obu stronach ulicy, słońce znalazło lukę i przez nią wskazywało mi kierunek niczym latarnia morska, a ja chciałem jechać w jego stronę aż bez końca.

Niemal celebrowałem tę chwilę, chłonąc zmysłami otaczającą mnie przyrodę, wystawiając twarz na ciepłe promienie słońca i czerpiąc z nich energię do życia. Czułem jak wnikają pod skórę, docierają do każdej komórki ciała, gdzie eksplodują tworząc witaminę D i hormon szczęścia, wywołujący u mnie uśmiech od ucha do ucha.


Jak walnąć sobie trzy setki z procentami i się nie opić? Słoneczne selfie :)
© Mirek W. / Słoneczne selfie. Ładowanie baterii :)


Mimo, że przez pierwsze 100 km trasa niemal cały czas się wznosiła, to były takie fragmenty, że nie było tego zupełnie czuć. Nachylenie rzędu 1% utrzymujące się przez 30 km, to daje zaledwie 1 metr do góry na 100 metrów przejechanych. Pierwszą setkę pokonałem właściwie bez przerwy (nie licząc krótkich postojów na pstryknięcie fotek), którą zrobiłem sobie dopiero w okolicach Chochołowa, gdzie w przydrożnym sklepiku kupiłem 2 pączki, drożdżówkę z serem i jabłko. Zaczynałem czuć, że spaliłem już całe śniadanie, na które składała się jajecznica z kiełbaską smażoną i pomidorami. Pączki zniknęły na miejscu, a resztę zabrałem w dalszą drogę. Najtrudniejsze fragmenty trasy miałem dopiero przed sobą.


Było pięknie, bezchmurnie, a słońce zaczynało przyjemnie grzać, dlatego pozbyłem się nogawek i odsłoniłem nóżki, by jeszcze bardziej je opalić. Na rękach zostawiłem jednak rękawki, bo w ręce było mi jeszcze zimno, gdy podczas jazdy owiewało mnie przedpołudniowe górskie powietrze. Kierowałem się teraz główną drogą z Chochołowa na Zakopane, a następnie na Poronin, gdzie odbiłem na zachód w kierunku miejscowości Ząb.


Jak walnąć sobie trzy setki z procentami i się nie opić? Miejscowość Ząb.
© Mirek W. / Ząb. Pierwszy szczyt na trasie zaliczony. Około 1000 m n.p.m.


To był pierwszy z dwóch najtrudniejszych podjazdów na mojej trasie, chociaż od tej strony nie był chyba aż tak bardzo stromy. Nie było nawet znaku z procentami, jeśli mnie pamięć nie myli. Wjechałem powoli bez wielkiego zmęczenia na samą górę, gdzie zrobiłem sobie minutę postoju na ściągnięcie rękawek. Mgliste powietrze nie pozwalało w pełni rozkoszować się widokami rozpościerającymi się stamtąd, ale mimo wszystko robiły wrażenie.


Jak walnąć sobie trzy setki z procentami i się nie opić? Ząb, widok na zamglone Tatry.
© Mirek W. / Tatry widziane z okolicy miejscowości Ząb.


Przejechałem przez cały Ząb, by zatrzymać się na chwilę przed końcowym zjazdem w kierunku Zakopianki i później skierować na drugą górkę w Gliczarowie Górnym. Tym razem znak mówił, że przede mną zjazd o średnim nachyleniu 20%. Nie pozostało mi nic innego jak wypić te procenty z przyjemnością, chociaż moją obawę budził stan klocków hamulcowych przedniego hamulca. Wiedziałem, że są już bardzo wytarte i taka stroma górka może im mocno dać się we znaki.


Jak walnąć sobie trzy setki z procentami i się nie opić? Zjazd z miejscowości Ząb o nachyleniu 20%.
© Mirek W. / Teraz już z górki. A nie, przepraszam, jeszcze jedna taka mnie czeka :)


Jak się okazało klocki wytrzymały aż do samego końca i dopiero na ostatnich metrach wyzionęły ducha (gumę?). Na szczęście. Usłyszałem tylko metaliczny dźwięk klocków hamulcowych pozbawionych gumy ocierających się o obręcz koła, ale już byłem na dole. Czekał mnie przymusowy nieco dłuższy postój. Byłem przygotowany na tę okoliczność i miałem ze sobą zapasowy komplet klocków. Ich wymiana trwała ze 20 minut, a po niej jeszcze chwilę zajęło mi zjedzenie drożdżówki, która miała mi dostarczyć energii do pokonania drugiej góry.

Trochę się pogubiłem zanim znalazłem właściwą drogę do Gliczarowa, ale udało się. Zmierzyłem się z kolejnym słynnym podjazdem o nachyleniu 20%. Zanim dotarłem na szczyt, krótki postój w sklepie, żeby uzupełnić zapasy wody. Później się już nie zatrzymywałem na szczycie, bo nie chciałem tracić czasu i jak najdalej dojechać na tym paliwie, które miałem w sobie.


© Mirek W. / Panorama Tatr z Gliczarowa Górnego. To już z zupełnie innej wycieczki :)

Teraz miałem już praktycznie z górki, no a przynajmniej do Nowego Targu. Później na trasie miałem do pokonania jeszcze trochę mniejszych lub większych wzniesień. Zatrzymałem się na szczycie jednego z nich, po przejechaniu prawie 190 km. Znajdowała się tam przydrożna restauracja i stwierdziłem, że to już pora na jakiś solidny posiłek. Zamówiłem sobie fasolkę z dodatkową porcją chleba i kawę rozpuszczalną. Zanim posiłek był gotowy zdążyłem wlać w siebie pół kawy, która wprawiła mnie w błogi stan. Tego mi było potrzeba.

Już wtedy wiedziałem, że chcę przejechać więcej niż 250 km, ale żeby to zrobić, nie mogłem jechać najkrótszą drogą. Dlatego obrałem kierunek na Kraków, gdzie pościgałem się jeszcze z przypadkowymi rowerzystami na ścieżkach rowerowych, biegnących w kierunku Tyńca. Byłem zaskoczony moją niesłychaną dyspozycją tego dnia i gdybym zdecydował się wtedy na próbę bicia rekordu dystansu przejechanego w ciągu doby, który mam obecnie 416,66 km, to jestem pewien, że udało by mi się to. Może następnym razem, chociaż nie lubię jazdy w nocy i taka perspektywa nie za bardzo mi się podoba :) Tym razem wyjechałem około 5:30, a wróciłem o 21:30 i w ciemnościach jechałem może z godzinę.

Dzięki za dotrwanie do końca tej relacji. Pozdrower roweromaniacy! Do spotkania gdzieś na trasie, ale najpierw muszę się wykurować po zabiegu.

Oto kilka danych z wycieczki:
  • przejechany dystans: 309,33 km
  • czas jazdy bez postojów: 12 godzin 58 minut
  • średnia prędkość: 23,8 km/h
  • maksymalna prędkość: 74 km/h
  • wysokość początkowa: 260 m n.p.m.
  • maksymalna wysokość: 1008 m n.p.m.
  • pokonane podjazdy: 3243 metry
  • temperatura w cieniu w czasie jazdy: od ~ 12 °C do ~ 28 °C

Zapis trasy zarejestrowany za pomocą aplikacji Endomondo:

Jak walnąć sobie trzy setki z procentami i się nie opić? Zapis trasy zarejestrowany za pomocą aplikacji Endomondo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę nie reklamować stron w komentarzu.